A jeśli Elizjum już tu jest? (Krwawy kobalt)

Żyjemy w świecie, w którym najnowocześniejsze urządzenia elektroniczne i pojazdy zasilane prądem elektrycznym potrzebują substancji wydzieranej z ziemi przez afrykańskich wieśniaków za pomocą kilofów, łopat i prętów zbrojeniowych. Praca górników kosztuje tyle co nic, a ich życie nikogo nie obchodzi.

Film Elizjum z 2013 jest jedną z tych licznych artystycznych wizji, w których pojawia się wątek zamożnej mniejszości, żyjącej gdzieś w wyodrębnionej enklawie oraz zdecydowanej większości zdegradowanej do niemal pozbawionej praw siły roboczej mieszkającej na przeludnionej, wyeksploatowanej i zniszczonej Ziemi. W tej czy innej formie taki wątek pojawia się w wielu filmach science-fiction. Ale może to nie jest przyszłość rodem z postapokaliptycznych opowieści. Może to wszystko dzieje się już tu i teraz. Takie mam wrażenie, w trakcie lektury reportażu Krwawy kobalt Siddharthy Kara.

Czytam tę książkę na czytniku. Tekst piszę na laptopie, obok leży smartfon. W każdym z tych urządzeń znajdują się baterie litowo-jonowe, których ważnym składnikiem jest kobalt. Prawdopodobnie został pozyskany w kopalniach rzemieślniczych w Kongu. Być może rękami dzieci. Nawet jeśli nie były to dzieci, to kopiący w ziemi robotnicy i robotnice, nie mają dostępu do najnowszych technologii. My zaś – uprzywilejowana elita z Elizjum – próbujemy wmawiać sobie i innym, że ekologia jest dla nas ważna, i że mamy nadzieję, że odpowiednie organizacje międzynarodowe, oraz same firmy wykorzystujące kobalt pilnują, żeby wydobycie tego i innych surowców nie łamało praw człowieka, a już na pewno nie wykorzystywało pracy dzieci.

Jak jednak pokazuje autor to złudzenie. Z jednej strony są organizacje i procedury monitorujące łańcuch dostaw surowców, aby wyeliminować patologie, z drugiej w chwili, gdy firmy działające na trenie Demokratycznej Republiki Konga kupują od oficjalnych pośredników, nie dociekają jakimi drogami i od kogo pozyskali go pośrednicy. Wystarczy, że powiedzą, lub pomachają jakimiś kwitami, że wszystko jest legalne.

“Górnictwo rzemieślnicze” – co przychodzi nam do głowy, gdy słyszymy takie określenie? Słownikowa definicja rzemiosła mówi, że jest to drobna wytwórczość obejmująca wykonywanie i naprawianie przedmiotów użytkowych ręcznie lub prostymi narzędziami. Nie mówi jednak o tym, że to określenie na około 30 procent źródła pozyskiwania kobaltu. Nie przy pomocy maszyn, technologii. kosztownego sprzętu. Rzemieślnikami są mieszkańcy Kongo, mężczyźni, kobiety, dzieci. Wydobywający minerały ręcznie lub przy pomocy prostych narzędzi. Bez odzieży ochronnej, bez opieki medycznej, bez jakichkolwiek standardów. Otrzymując za swoją pracę dolara, może dwa dziennie. Wysiedlani, pozbawiani ziemi, na której mieszkali ich przodkowie, okradani z bogactw skrywanych przez ziemię, bez szans na naukę, na cokolwiek.

Demokratyczna Republika Konga jest bogata w surowce – diamenty, kobalt, miedź, niob, tantal, ropa naftowa, złoto, srebro, cynk, magnez, cyna, uran i węgiel. W przeszłości dostarczało kauczuku z drzew kauczukowych, kość słoniową, olej palmowy. Za darmo. Ceną było życie mieszkańców. To zaś dla korzystających z zasobów było w zasadzie darmowe. Historia Konga to historia śmierci narodu przez belgijskiego króla Leopolda II (Wytępić całe to bydło), wojen, kolejnych władców, którzy okradali własny naród. Jak pokazuje autor Krwawego kobaltu – nic się praktycznie nie zmieniło. Kolonizacja trwa. Może nieco bardziej pilnują się firmy i rządy zachodnie, ale zupełnie nie przejmują się prawami człowieka Chiny, które zdominowały przemysł wydobywczy w Kongu. Dla nich liczy się wyłącznie pozyskany surowiec. Oraz to, że jest go potrzeba coraz więce i więcej. Wszak mamy rewolucję ekologiczną – samochody elektryczne, które wymagają baterii. Mieszkańcy krajów rozwiniętych chcą cieszyć się czystym powietrzem. Opary kwasu siarkowego, związki metali ciężkich będące skutkiem ubocznym pozyskiwania kobaltu niech zostaną u biedaków w Afryce. Tak jak w filmowym Elizjum.

Max DaCosta, grany w filmie przez Matta Damona pracuje w fabryce, z materiałami radioaktywnymi. W pewnym momencie do jednego z pomieszczeń zacinają się drzwi. Jego przełożony daje mu wybór – albo wejdzie tam, żeby usunąć przeszkodę, albo wylatuje z roboty. Siddhartha Kara cytuje wielu Kongijczyków, w tym dzieci, którym daje się podobny wybór – albo wejdą kopać do tuneli, albo mogą nie wracać (a to oznacza brak pieniędzy na przeżycie). Część z nich ginie lub zostaje okaleczona.

–  Czy próbuje pan ustalić, czy nie był przypadkiem wydobywany przez dzieci wyzyskiwane przez takich ludzi jak Arran. Hani wybuchnął śmiechem. –  Nie zadaje się takich pytań – oznajmił, przypalając papierosa od świeczki. –  Dlaczego nie? –  Jeśli zaczniemy zadawać takie pytania, nie będziemy mieli od kogo kupować kobaltu.

Reportażysta odwiedza modelowe kopalnie, założone dzięki pieniądzom Apple, Google, Della, Microsoftu i Trafigury. Ma w niej wszystko działać z poszanowaniem praw pracowniczych, a przede wszystkim ludzi. Na papierze działa. W praktyce niczym nie różni się od wielu innych miejsc. Z jednym wyjątkiem – nie dochodzi do masowych gwałtów, zaś kobiety mają dostęp do czystej wody i środków higieny.

Czytając książkę Kara, w zasadzie nie wiadomo jakie może być rozwiązanie tej sytuacji. Wydaje się, że uczciwy rząd i politycy, powinni – wiedząc o bogactwach, jakie kryje ich ziemia – wprowadzić system koncesji, zobowiązać międzynarodowe koncerny do inwestycji w infrastrukturę, edukację, drogi. Niestety Kongo nie miało szczęścia do polityków. Skorumpowani, posiadający udziały w kopalniach, udzielający koncesji, z których pieniądze szły na ich prywatne konta. Wpuszczono do kraju firmy z Chin, te jednak bezlitośnie wykorzystują mieszkańców, wprowadzając własne porządki i traktując pracowników, jak za czasów Leopolda II. Chłosta nie jest niczym zaskakującym, jak również zabicie pracowników, którzy próbują na własną rękę sprzedawać kobalt. 

Jest jeszcze jeden problem efektywność wydobycia rzemieślniczego jest znacznie wyższa, niż mechaniczne zrywanie całych połaci ziemi. A przede wszystkim jest droższa. Czy my w naszym Elizjum zaakceptujemy wyższe ceny smartfonów, samochodów elektrycznych i całej reszty niezbędnych nam do życia urządzeń?

Górnictwo kobaltu jest szczytową formą plantacji niewolniczej: koszt robocizny stał się pomijalny wskutek odczłowieczenia Afrykanów na najniższym szczeblu systemu. Wydłużony i skomplikowany łańcuch dostaw stwarza iluzję, że nikt za nic nie odpowiada i wszyscy są niewinni. To sprytna ściema ozdobiona obłudnymi deklaracjami na temat ochrony praw człowieka, machina bezwzględnej eksploatacji i bezwzględnie wyśrubowanych zysków. Górnictwo kobaltu jest ostatnią kartą długiej historii „gigantycznych i ohydnych” kłamstw, którymi maskuje się cierpienie Kongijczyków.

Na koniec jeszcze jedna rzecz, do której zainspirował mnie autor.

Kolwezi, bijące serca globalnej gospodarki opartej na urządzeniach ładowalnych i   na rewolucji pojazdów elektrycznych. Na całym świecie nie ma drugiego takiego miasta. Kolwezi to afrykański Dziki Zachód, kolebka około jednej czwartej światowych zasobów kobaltu. Fantastyczne bogactwa ukryte pod miastem doprowadziły do dramatycznego zniszczenia środowiska i   gwałtownej ekspansji przemysłu wydobywczego. Znajdźcie Kolwezi na Google Maps i  powiększcie obraz. Popatrzcie na gigantyczne kratery, monstrualne odkrywki, rozległe połacie obnażonej ziemi. Sztuczne zbiorniki wodne zapewniają wodę kopalniom, ale nie mieszkańcom miasta. Całe wsie zostały zrównane z   ziemią. Wycięto lasy. Ziemia została zryta i   wypatroszona. Kopalnie pożerają wszystko.

Google Earth daje możliwość obejrzenia jak zmieniały się tereny w czasie od połowy lat osiemdziesiątych, dzięki opcji „Timelaps”. Niestety nie znalazłem możliwości udostępnienia (mimo, że w dokumentacji jest taka możliwość), poniżej więc krótki filmik, jak wyglądały tereny wokół Kolwezi od 1984 roku.  Widoczny na filmie obszar ma rozpiętość ok. 125 km. Stopień degradacji środowiska jest zatrważający. W filmie z 2013 robotnicy i nędzarze z Ziemi próbują się dostać za wszelką cenę na Elizjum, gdzie warunki i standard życia są zupełnie inne. Masowa emigracja z krajów afrykańskich, nie powinna nas zupełnie dziwić.

[Photo by Enough Project, Flickr]

Krwawy kobalt, S. Kara

Krwawy kobalt, Siddarth Kara

Wyd.: W.A.B.,  2024

Tłum.: Hanna Pustuła-Lewicka

6 komentarzy do “A jeśli Elizjum już tu jest? (Krwawy kobalt)”

  1. I to jest prawdziwy problem, a nie jakiś wyimaginowany 'ślad węglowy’. Ale większość pseudoekologów to nie interesuje, bo nie myślą samodzielnie.

    Swoją drogą poziom hipokryzji jest zatrważający.

    1. e tam hipokryzja.. „potrzebujemy jeszcze więcej kobaltu”
      Swoją drogą ciekawy wątek, tylko zasygnalizowany to „podróż za chlebem” przez Chińczyków. Ci na górze mają się dobrze, ale tych, których się namawia na wyjazd, a później siedzą w punktach skupu i żyją może w warunkach lepszych niż Kongijczycy, ale nie jakichś wybornych, więc odreagowują.

      1. Trochę jak wielkie migracje z wieku 19’tego i początków 20’tego. Choć chyba wtedy Ameryka Północna, czy Południowa trochę inaczej jawiły się imigrantom z Europy (część uciekała nie za przysłowiowym chlebem, a z powodu represji).
        Każdy jak widać próbuje poprawić swój los, części się udaje, a części nie.

        1. nam chyba już jest trudno sobie wyobrazić tę biedę z okresu, o którym piszesz. Dlatego, to była ostatnia szansa. Zresztą jeden z bohaterów książki o kobalcie, który postanawia się zbuntować, mówi, że już nie ma nic do stracenia. Bo ci ludzie się boją. Milicji, ochrony kopalni, tego, że stracą bliskich. Więc część z nich podejmuje to ryzyko ucieczki do jakiegoś innego świata.

          „Przemoc i   zastraszanie odnoszą skutek, ale tylko do pewnego momentu; przestają działać, kiedy człowiek czuje, że nie ma już nic do stracenia. W   przypadku kogoś, komu odebrano wszystko, potrzeba wyrzucenia z   siebie tego, co czuje… albo przemówienia w   imieniu tego, kto już nie może mówić, jest silniejsza od strachu przed nawet najbardziej brutalną karą.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *